Marcin Murzyn - Miłosierdzie w życiu chrześcijanina

Kościół katolicki ma charakter powszechny, a składają się nań ludzie, których powołuje Jezus. To właśnie przez nich jest On obecny w świecie w swych uczniach, którzy w dwójnasób powinni dochowywać wierności przykazaniu miłości: oddając cześć Bogu w Duchu i prawdzie oraz całym swym życiem dając świadectwo braterskiej miłości bliźniego.

Prawdziwie chrześcijańska miłość bliźniego, którą wspiera i podtrzymuje łaska Boża, urzeczywistnia się w okazywaniu autentycznej życzliwości drugiemu człowiekowi, którego szuka się i wspiera ze względu na niego samego, a nie przez wzgląd na własne pożytek czy zadowolenie. Jest to miłość, w której akceptuje się innego w całej rozciągłości, jego niepowtarzalności, nie podporządkowując go swoim upodobaniom i nie dostrajając go do swojej miary. Wychodząc drugiemu naprzeciw, każdy z nas może jednocześnie osiągnąć coś, co w doczesnym, ziemskim etapie naszego życia wydaje się nad wyraz cenne: urzeczywistnienie naszej osobowej natury za sprawą aktów miłości. Te ostatnie autentycznie można zaś spełniać poprzez oddawanie swojej istoty na rzecz drugiego człowieka, zwłaszcza słabszego i potrzebującego, jak bardzo tylko jest to możliwe i jak dalece on sam może być adresatem owych czynów inspirowanych miłością.

Chrześcijanin miłuje bliźniego ze względu na Boga, ale zarazem z uwagi na wewnętrzną wartość i przyrodzoną godność drugiego człowieka jako osoby. W takiej perspektywie inna osoba nie jest nigdy sprowadzana do roli narzędzia służącego do ćwiczenia się w świadczeniu dobra. Działanie na jej rzecz może i powinno być komplementarne do naszej miłości Boga. Co więcej, Jego doświadczenie dane jest człowiekowi pierwotnie w doświadczeniu świata, w szczególności zaś świata osób. Chrześcijańska miłość bliźniego ukierunkowana jest zatem na całą rzeczywistość, nade wszystko otwierając się w stronę „ty” naszego bliźniego. Nie może jednak ograniczać się wyłącznie do tego, kto w sensie przestrzenno-fizykalnym jest tuż obok nas. Wychodzić musi bowiem poza ten krąg, osiągając wymiar społeczny.

Wyrazem miłości bliźniego jest miłosierdzie, przez które należy rozumieć gotowość przyjścia z pomocą temu, kto znajduje się w potrzebie. Jako że człowiek stanowi integralne złożenie duszy i ciała, to rozmaite są jego pragnienia i problemy. Miłosierdzie utrzymane w duchu myśli chrześcijańskiej ma być więc formą realnego i wieloaspektowego wsparcia bliźniego, wyrażającego się we współczuciu, w solidarności i gotowości do udzielania pomocy wszystkim tym, którzy z własnej lub cudzej winy, jak też z powodu okoliczności losowych, znaleźli się w potrzebie, jakiej nie są w stanie zaspokoić o własnych siłach. W szczególności chodzi tu o podstawowe potrzeby egzystencjalne i rozwojowe człowieka, jak również – zgodnie z określeniami zawartymi już w Starym Testamencie – o „pochylenie się” nad słabszym i „bycie matczynym” w stosunku do tego, kto znalazł się w tarapatach.

Przekazy o gniewie Boga i wyrokach Jego sprawiedliwości uzupełniane są jednocześnie zapewnieniami o Bożym miłosierdziu i Bożej łasce. Stąd miłosierdzie, jakie poprzez codzienną aktywność powinien realizować każdy chrześcijanin, znajduje swoje źródło w doskonałym miłosierdziu Boga. Miarą miłosierdzia ludzkiego nie jest zaś tylko wielkość uczucia, ale nade wszystko konkretne jego dowody. To właśnie one, znajdując ujście w motywowanych miłością Boga i bliźniego rzeczywistych czynach, uwiarygodniają naszą wiarę i nadają jej wartość. Bo miłosierdzie, jak zauważył św. Augustyn, nie ogranicza się do wprawiającego nas w przykry nastrój odczucia nędzy bliźniego, lecz dodatkowo wiąże się z gotowością przezwyciężenia owej nędzy i uczynienia tego, co w naszej mocy, aby polepszyć jego dolę. Sednem miłosierdzia w życiu ludzkim jest więc działalność praktyczna. Kościół katolicki dawał temu wyraz w ciągu całej dotychczasowej historii swego funkcjonowania. Różnorodna działalność charytatywna była i jest kontynuacją pasterskiej misji Jezusa. Już pierwsi wyznawcy Chrystusa okazywali świadectwa bezinteresownej miłości względem najsłabszych przedstawicieli społeczeństwa: sierot, wdów czy przybyszów. Ojcowie okresu patrystycznego kładli nacisk na spełnianie dobrych uczynków, wśród których ważne miejsce zajmowała jałmużna.

Kościół średniowieczny w ożywiony sposób rozwinął natomiast działalność, schronisk, przytułków, domów dla starców i sierot, a także szpitali, w których pomocy udzielano nieodpłatnie i każdemu, również nieuleczalnie chorym. Stąd właśnie dzisiejsza opieka hospicyjno-paliatywna ma swoje źródło w praktykowanej od stuleci działalności charytatywnej Kościoła. Aktywność chrześcijan, zarówno stanu duchownego, jak i świeckiego, podnosiła we wszystkich epokach poziom kulturowy i cywilizacyjny świata. Oprócz pomocy medycznej i kierownictwa duszpasterskiego, znajdującego wyraz między innymi w praktyce ewangelizacyjnej, warto w tym kontekście wspomnieć również o działalności edukacyjno-oświatowej na różnych szczeblach, które inicjowane, a następnie kierowane były przez Kościół.

Tradycja ta kontynuowana jest także współcześnie, a Kościół jako wspólnota, tak w wymiarze powszechnym, jak i na szczeblu lokalnym, działa na rzecz ubogich i potrzebujących nie tylko poprzez osoby konsekrowane, zgromadzenia zakonne czy parafie, ale też za pośrednictwem indywidualnych inicjatyw poszczególnych wiernych. Dzieła tych ostatnich mogą jednak być realizowane pełniej i skuteczniej, gdy katolicy kooperują ze sobą dzięki zrzeszeniu się w bractwach, ruchach dobroczynnych, stowarzyszeniach i fundacjach. Człowiek jest bowiem istotą społeczną, a ta prosta prawda znajduje potwierdzenie w tym, że tylko dzięki współpracy z innymi i dla innych może on aktualizować tkwiące w nim potencjalności, rozwijając się jako osoba. O ile zinstytucjonalizowana pomoc potrzebującym – w postaci rozmaitych stowarzyszeń, bractw i misji – może być tym efektywniejsza, im lepiej okazuje się koordynowana, to jednak pamiętać trzeba przede wszystkim o tym, że niebezpieczną konsekwencją tworzenia wszelkiego rodzaju ram organizacyjnych, przejawiających się głównie w postaci umocowanych prawno-administracyjnie instytucji, może być ich duchowe skostnienie.

Biurokracja pożera samą siebie, zatem również najbardziej nawet żywiołowo rodząca się organizacja charytatywna może przerodzić się w coś, co stanie się przeciwieństwem tego, do czego została powołana. I tak na przykład może stać się kliką adorujących się wzajemnie działaczy, którzy przestaną podejmować swą aktywność przez wzgląd na miłość bliźniego, gdyż pochłonie ich pogoń za kolekcjonowaniem zasług i przydawaniem sobie splendoru. Toteż prawdopodobnie jeszcze ważniejsza od zorganizowanej działalności pomocowej i prospołecznej jest codzienna życzliwość względem drugiego człowieka, a w szczególności wobec tego, który najbardziej potrzebuje Bożego miłosierdzia.

Kim zaś jest ów najbardziej potrzebujący Bożej troski, wie oczywiście najlepiej sam Pan Bóg. Jednak naszym powołaniem jest rozwijanie refleksyjności, empatii i rozumienia innych ludzi. Jest to zadanie trudne, albowiem częstokroć najbardziej potrzebującym i pokrzywdzonym jest ten, pod adresem którego tłum krzyczy: „Zniszczcie go i zabijcie!”. Ten natomiast, którego obwieszczają poszkodowanym i cierpiącym, wcale nim nie jest. Rozeznawanie tego, komu w pierwszej kolejności powinniśmy pomagać nieść jego krzyż, bywa trudne, a nierzadko wręcz niemożliwe z uwagi na ograniczoność naszych możliwości (ot, choćby dlatego, że ktoś taki może dogorywać na dnie zakładu karnego, oczekując w celi śmierci na egzekucję). Jednak poszukiwanie takich ludzi – tych autentycznie poturbowanych przez los – jest nieodzowne do tego, abyśmy mogli realizować postulat zbliżania się do Boga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *