Nacjonalizm, aby był skuteczny, tj. stanowił realną odpowiedź na problemy codziennego życia Polaków i Polek, musi być ideą kompletną i komplementarną. Oznacza to, że jako nacjonaliści nie możemy ograniczać się tylko do historii i geopolityki, zazwyczaj zresztą dość regionalnej, ale szukać musimy niezbędnych dla idei narodowej elementów w każdej dziedzinie życia.
Dotyczy to także szeroko rozumianej sfery zagadnień społecznych, ekonomicznych i pracowniczych. Analizując te kwestie, wyjdziemy z perspektywy wspólnotowej, a jednocześnie antyliberalnej i wrogiej materializmowi. Jako że nacjonalizm determinuje w nas silne poczucie i potrzebę sprawiedliwości, a wymienione materie skupiają się na społeczeństwie, to sądzę, że najwyższa pora, abyśmy chwilę przystanęli i zastanowili się nad kwestią sprawiedliwości społecznej.
Otóż nacjonalizm per se wiąże się z pojęciem sprawiedliwości jako takiej. Wynika to zarówno z postawienia wspólnoty narodowej w centrum naszych zainteresowań, jak i z naszego idealistycznego podejścia do polityki i ideologii. Skoro więc postulujemy sprawiedliwość w kwestiach publicznych, historycznych czy związanych z pełnieniem odpowiedzialnych funkcji, to nie widzę powodu, aby sprawiedliwość społeczna również nie była nieodłącznym elementem idei narodowej.
Tezą tego tekstu jest właśnie uznanie sprawiedliwości społecznej za wymagalny aspekt idei narodowej, a także chciałbym zastanowić się nad praktycznymi konsekwencjami tegoż w kontekście myślenia o sprawach politycznych i publicznych.
Czym właściwie jest sprawiedliwość społeczna? Odpowiedź może być, jak to podaje, chociażby SJP, wieloraka – może być to „kategoria społeczno-polityczna i prawna o historycznie zmiennej treści, będąca bądź opisem faktycznego stanu rzeczy, bądź (częściej) postulatem;” jak również może być to „cecha ustroju politycznego i porządku prawnego, charakteryzująca się zobiektywizowanymi i jednakowymi dla wszystkich obywateli i grup społecznych kryteriami oceny praw i obowiązków, zasług i win, wymaganiem bezstronności w funkcjonowaniu organów państwowych, administracyjnych, rządowych, prokuratorskich i służb porządkowych. Może też być rozumiana jako cecha stosunków społecznych i wówczas oznacza sposób traktowania określonych grup oraz jednostek ze względu na ich przynależność do takich czy innych klas, warstw, narodów, wspólnot religijnych, ras, płci itp.”.
Idąc za Guym Standingiem możemy też przyjąć, że sprawiedliwość społeczna to pewna perspektywa, która wiąże się z intuicyjnie pojmowalną tezą, w myśl której bogactwo społeczeństwa ma kolektywny charakter, nasz dochód i majątek są w dużo większej mierze wynikiem starań i osiągnięć przeszłych pokoleń niż czegokolwiek, co jesteśmy w stanie osiągnąć sami. Sama zaś idea sprawiedliwości społecznej odzwierciedla społeczny czy też kolektywny charakter bogactwa danego społeczeństwa.
Przyjmijmy więc za elementy wyróżniające sprawiedliwość społeczną następujące kwestie:
– wspólnotowość
– równość w dziedzinie praw, obowiązków i relacji międzyludzkich
– kolektywność
– zasada pokoleniowości
– zasada współzależności
– zasada bezstronności
Dodałbym też, że sprawiedliwość społeczna to koncepcja niejako z definicji skupiająca się na osobach i grupach słabszych, wykluczonych, pozbawionych reprezentacji i głosu w sprawach publicznych. Stąd warto też powiedzieć, że znany autor Johw Rawls uznał za sprawiedliwą politykę, tylko taką, która przynosi korzyści także tym najgorzej sytuowanym. Do tego jeszcze wrócimy.
Sprawiedliwość społeczna przede wszystkim oznacza zmianę percepcji i rewolucyjne podważenie neoliberalnego sposobu myślenia. Dzisiaj ekonomia traktowana zwykle jest, co udowadnia choćby autorka „Ekonomii obwarzanka”, Kate Raworth, jako święta nauka ścisła z jasno określonymi wzorami, zasadami i niepodważalnymi aksjomatami. Celem jest zawsze zysk, słynna niewidzialna ręka wolnego rynku to najprawdziwszy i najsprawiedliwszy sędzia, a w systemie kapitalistycznym każdy ma tyle, w jakim stopniu na to zasługuje, ile warta jest jego praca i zdolności. To także koncepcja wysoce indywidualistyczna, gdzie każdy uważany jest za kowala swojego losu, z jednoczesnym podprogowym zanegowaniem sieci zależności i wymian. Oznacza to uznanie, że ludzi spotyka szczęście i nieszczęście, powodzenie i straty w sposób zasłużony i są jedynymi odpowiedzialnymi za swój status.
Z drugiej strony obecna ekonomia traktuje działanie zarobkowe jako cel sam w sobie. Zysk staje się tym przysłowiowym „złotym cielcem”, a praktycznie utracony został organiczny wymiar ekonomii – a więc z jednej strony jej ścisły związek z innymi dziedzinami życia, z drugiej jej zadaniowość. To ostatnie rozumieć musimy jako myśl, że ponad samą ekonomią jest najpierw aksjologia, a sama gospodarka i praca mają czemuś służyć, a nie tylko grze rynkowej.
Sprawiedliwość społeczna ma tu strategiczne znaczenie, gdyż gospodarka wolnorynkowa opiera się między innymi na przyznaniu, że część ludzi przegrywa (w myśl przekonań liberałów – z własnej winy) w ramach rynkowych zależności, a z drugiej strony ekonomia liberalna to rosnące (z wyjątkiem lat wojen i kryzysów – o czym świetnie pisze Thomas Piketty) nierówności społeczne i płacowe. W praktyce oznacza to, że bogaci stają się bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. To prowadzi do zupełnie nienormalnych stosunków władzy i przejmowania tejże przez siły i osoby jak choćby Musk czy Bezos, a z drugiej strony większość społeczeństwa staje się coraz bardziej ubezwłasnowolnioną, pozbawioną własności ludności quasi niewolniczą.
Ciężko mówić o jakiejkolwiek sprawiedliwości czy równości, a zwłaszcza tej społecznej, gdy kilkadziesiąt osób na świecie posiada tyle, co cała reszta ludzkości. Tak więc sprawiedliwość społeczna to remedium to na patologie, które w perspektywie lat coraz bardziej się nawarstwiają. Polityka sprawiedliwa społecznie będzie tu taką, która zwiększa bezpieczeństwo grup społecznych mających go najmniej.
Sprawiedliwość społeczna to także wspólnotowość – funkcjonalna, jak i faktyczna. Faktyczna, bo stwierdza pewne oczywistości, jak to, że żyjemy w ramach wspólnot, które się przenikają, a funkcjonalna – gdyż oznacza, że wypracowywane zyski i posiadane majątki zależą także od innych graczy na rynku. Czy faktycznie bowiem menadżerowie największych spółek na świecie zarabiają kilkaset razy więcej albo kilka tysięcy razy więcej niż najniżej stojący w danej firmie, bo reprezentują pracowitość i wartość dodaną większą kilka tysięcy razy? Oczywiście nie, to przede wszystkim skutek zwiększania znaczenia sektora finansowego oraz zmniejszenia nadzoru nad nim, jak również nadzoru nad najwyższą klasą menadżerską w spółkach akcyjnych, opartych o coroczne wypłaty dywidend.
Sprawiedliwość społeczna oznacza także uznanie, że każdy będąc członkiem danego społeczeństwa, ma prawo do partycypowania we wszelkich formach redystrybucji, którą traktować należy na dwa sposoby: jako rentę redystrybutywną (wyrównawczą) i dystrybutywną (rozdzielczą). Pierwsza ma charakter równościowy i jest bezwzględna, a druga proporcjonalny i uznać możemy ją za względną.
W gruncie rzeczy sprawiedliwość społeczna jako określony konstrukt od roku 1989 jest właściwie nieobecna w rzeczywistości naszego państwa. O ile można uznać, że jej idee wpisane są w Konstytucję, to realia rynku, także rynku pracy, stosunków własnościowych i ekonomicznych każą patrzeć na Polskę jako na powoli cywilizujące się państwo o charakterze „dzikiego zachodu”, w którym w dalszym ciągu zwykle jest tak, że rewolwerowcy biorą wszystko, a całej reszcie zostaje już osławiony kredyt, zmiana pracy i w efekcie emigracja. Folwarczne stosunki pracownicze, jedne z najgorszych w Unii Europejskiej wskaźniki dotyczące pensji, kosztów pracy i wynagrodzeń, pół kolonialny charakter polskiej ekonomii, brak budownictwa socjalnego, coraz mniejsza liczba szpitali i przedszkoli, wykluczenie logistyczne i transportowe, brak sensownie działających urzędów pracy – to wszystko elementy polskiej rzeczywistości. Jeśli państwo nasze po 1989 roku o kogoś dbało, to wyłącznie o zwycięzców transformacji, a więc początkowo głównie starą nomenklaturę partyjną, która dorobiła się na bandyckiej prywatyzacji i transformacji. Wielomilionowe rzesze przegranych pozostawiono sobie, pozwalając Polakom i Polkom popaść w biedę, długi, strukturalne bezrobocie, z których to patologii wychodzimy powoli dopiero teraz, co bardziej wynika z ogólnych procesów w Europie, niż z efektów rządów któregokolwiek obozu.
Z drugiej strony każdy rząd dba o „pracodawców”, bredzi o wspieraniu małych i średnich przedsiębiorstw, popiera tzw. wole strefy ekonomiczne, których sens gospodarczo już dawno obalono, do tego dotacje i zwolnienia podatkowe dla wielkiego kapitału, idą rok rocznie w dziesiątki miliardów złotych, nie licząc transferu kapitału z Polski za granicę. Krótko mówiąc, od ponad 30 lat polskie rządy dbają głównie o tych już sytych i bogatych. Pewne wyłomy na tej tafli wolnorynkowego bolszewizmu uczynił PiS, za co zresztą został znienawidzony przez liberalne salony i „elity”.
Może więc już pora, aby polska polityka oparła się doktrynalnie o hasło sprawiedliwości społecznej i za naczelną zasadę uznała konieczność wdrażania takich praw i reform, które nie uszczuplą znów możliwości i stanu posiadania najbiedniejszych, ale wręcz przeciwnie – wpłyną pozytywnie na ich bezpieczeństwo. Czy będą to kwestie podatkowe, zwiększenie pensji minimalnej i stawki godzinowej, zwiększenie uprawnień PIP, budownictwo socjalne czy bezwarunkowy dochód podstawowy (tu na razie abstrahuję od tego, bo na potrzeby artykułu zastanawiamy się nad samą sprawiedliwością społeczną, a być może w kolejnych tekstach opiszę konkretne propozycje) – zamiast wywyższać i dofinansowywać ciągle tych, którzy i tak są bogaci, należy wreszcie zająć się tymi, którzy są biedni i wykluczeni.
Dla nas, nacjonalistów, to rzecz oczywista, gdyż wyznając solidaryzm narodowy, mamy na sercu dobro całego Narodu, w tym także jego biedniejszej i gorzej radzącej sobie części. Tak, nawet jeśli część osób biedniejszych jest biedniejsza ze swojej winy, to przecież nacjonalizm to myśl wspólnotowa, a więc zadaniem grupy jest pomóc takim osobom, a nie powielać przerażające społeczeństwo rodem z genialnej książki Philipa Dicka „Dr Futurity”, w której kult przydatności i produktywności prowadzi do dobrowolnej eutanazji tych za starych, nieprzystosowanych czy osób po wypadkach. Naród to my wszyscy, a więc pomagając tym słabszym i być może gorzej przystosowanym, tym samym wpływamy na ogólny poziom funkcjonowania naszej wspólnoty.
Liczne badania wykazują jasno – społeczeństwa bardziej równościowe, o spłaszczonym stosunku majątku i płac elit do klasy ludowej (czyli tam, gdzie współczynnik Giniego jest możliwie najniższy) to społeczeństwa zdrowsze, bardziej produktywne, o mniejszym stopniu zatrucia patologiami i chorobami, po prostu lepsze miejsca dla ludzi. Ponadto skoro dochód narodowy jako taki wypracowywany jest przez Naród jako taki, to oczywiste, że rażące nierówności w redystrybucji zysków z tegoż są nie tylko nieadekwatne do wkładu w tenże rozwój, ale …no właśnie, niesprawiedliwe. Inna jeszcze sprawa, że nie każda pożyteczna społecznie praca jest wymierna w kontekście PKB i wyceny walutowej, bo jak np. wycenić pracę wolontariuszy w hospicjach albo członków stowarzyszeń i fundacji społeczno-charytatywnych?
Niewątpliwie nieodłącznym aspektem, zwłaszcza w kontekście stosunku pracy oraz relacji lokatorskich i majątkowych, jest wynikający wprost z zasad sprawiedliwości społecznej postulat eliminacji ze stosunków między ludźmi krzywdy, wyzysku, ucisku i przemocy. Wystarczy na profilach społecznościowych poszukać wszelkich wyznań pracowników tzw. „januszexów”, żeby przekonać się, że półdzikie stosunki z lat 90. obowiązują nadal w wielu miejscach.
Sprawiedliwość społeczna opiera się na pięknej zasadzie podmiotowości każdego członka Narodu i to podmiotowości w takim samym stopniu. Mamy takie same prawa, obowiązki i przysługuje nam w tym samym stopniu dywidenda, wynikająca z rozwoju majątku narodowego i PKB. Podstawą, która pozwoli zmienić polskie stosunki w tej materii, jest całkowite odrzucenie neoliberalnej optyki skupionej na zysku, optymalizacji kosztów i strat, a skupienie się na ludziach w rozumieniu wspólnotowym i wspólnocie traktowanej holistycznie i organicznie. Stąd wypłyną już konkretne propozycje ustaw i praw. I tu nie ma co obawiać się oskarżeń o „komunizm” i „lewactwo”, bo stan polskiej dyskusji publicznej jest taki, że pensja minimalna przez sporą część komentatorów uważana jest prawie za stalinizm, a podatki progresywne za zbrodnię równą tej katyńskiej. Jesteśmy nacjonalistami, narodowymi radykałami, a idea ta powstała także (a może przede wszystkim) jako radykalna propozycja przebudowy stosunków społecznych i ekonomicznych. Postulaty te, jak widzimy, są cały czas żywe, a do realizacji ich niezbędne jest wdrożenie na stałe do naszej idei pojęcia sprawiedliwości społecznej.